Nieznana Maria Konopnicka

Dnia 23 kwietnia 2025 r. odbyło się kolejne spotkanie Dyskusyjnego Klubu Książki przy Wypożyczalni Głównej WiMBP w Zielonej Górze. Rozmawialiśmy o publikacji „Dezorientacje – biografia Marii Konopnickiej” autorstwa Magdaleny Grzebałkowskiej, co gwarantuje wysoki poziom oraz rzetelność informacji. Chyba wszystkie znamy twórczość Konopnickiej jednostronnie czyli tę dla dzieci np. „Na jagody”, czy „O sierotce Marysi i krasnoludkach”. Pewnie też czytałyśmy utwory dla dorosłych. To jednak niewielki wycinek jej twórczości, nie mówiąc już o biografii. Z omawianej książki pojawia się nie autorka opowiastek dla dzieci, ale Maria Konopnicka z krwi i kości, borykająca się z trudnymi kolejami losu w czasach, gdy kobieta ograniczona była władzą męża oraz rygorystycznymi zwyczajami. I to stało się dla nas podstawą bardzo ognistej dyskusji, w którą włączyły się wszystkie klubowiczki. Większość doświadczyła osobiście różnych problemów życiowych, inne znały je z opowieści rodzinnych. W przypadku Marii Konopnickiej można mówić o całym paśmie trudnych sytuacji. Nasze współczesne, życiowe przypadki były znacznie łagodniejsze, a dziewczyny z Klubu Dyskusyjnego są bardziej odważne w walce o swoje racje. Czasy są teraz dla kobiet znacznie łaskawsze. Dzięki lekturze biografii Marii Konopnickiej poznałyśmy jej heroiczną walkę z trudami życia, doceniłyśmy jej siłę ducha i moc charakteru w pokonywaniu wielu przeciwności, których nie szczędził jej los.

Marzena Tomczak

8970e3a5-642c-4018-9368-3e2a8c933d70

Imperatyw pamięci

Na spotkanie DKK przy Wypożyczalni Głównej WiMBP w Zielonej Górze 26 marca 2025 r. przeczytałyśmy dwie książki: „Fałszerzy pieprzu” Moniki Sznajderman i „Zaginionego Van Gogha” Jonathana Santlofera. Powieść amerykańskiego pisarza i malarza nie wzbudziła powszechnego entuzjazmu, choć fabuła wydaje się dobrym samograjem. Oto pojawiły się pogłoski o istnieniu ostatniego, zaginionego autoportretu samego Vincenta Van Gogha, tropy wiodą do czasów II wojny światowej (tu bardzo dobra reminiscencja o próbach ratowania dzieł sztuki przed zakusami nazistów przez członków ruchu oporu), a potem akcja przyśpiesza – współczesność to rywalizacja między nieuczciwymi handlarzami, czytaj kulturalnymi złodziejami, potomkami dawnych hitlerowców, a agentami Interpolu, czy córką złodzieja. Jest tu sporo informacji o życiu Van Gogha, o sytuacji tzw. sztuki zdegenerowanej, czy wynaturzonej w Niemczech hitlerowskich czy też o jej słynnej wystawie w 1937 roku. Powieść ma niewątpliwie pewien walor poznawczy, może skłonić do zainteresowania się malarstwem Van Gogha, dzięki nowym technologiom dostępnym teraz każdemu właścicielowi komputera czy smartfonu. Nas zainspirowała też do dyskusji o dziełach sztuki przywłaszczonych, wywiezionych, skradzionych z byłych krajów kolonialnych i podbitych w różnych wojnach. W czyich muzeach powinny być teraz eksponowane? Pytanie pozostaje otwarte. W niektórych opiniach o powieści pojawiły się określenia o bondowskim wręcz, szpiegowsko-sensacyjnym stylu, według nas raczej na wyrost. Nie jest to rzecz jakaś bardzo kiepska, może zręczny scenarzysta zrobiłby z tego materiał na niezły film i w nim ta historia na pewno lepiej by wybrzmiała. Literacko nie jest to żaden majstersztyk, a tylko poprawna praca rzemieślnicza.

Monika Sznajderman to polska antropolożka kultury, wydawczyni (razem z mężem Andrzejem Stasiukiem prowadzi Wydawnictwo Czarne) i pisarka. Dwukrotna finalistka Nagrody Literackiej Nike: w 2017 za książkę „Fałszerze pieprzu” oraz w 2020 za „Pusty las”. „Fałszerze pieprzu” to powieść, jak zauważyła jedna z klubowiczek, bardzo osobista. Napisana w formie listu do ojca, kardiologa Marka Sznajdermana, jest też dedykowana dzieciom i wnukom pisarki, a pytania i refleksje, które pojawiają się w tekście kierowane są także do wszystkich czytelników tej trudnej i bolesnej książki. Autorka odkrywa świat dawno zaginiony, świat swojej żydowskiej części rodziny, o której przez wiele lat nie wiedziała prawie nic, bo ojciec, jedyny ocalały nigdy nie rozmawiał na temat wojny i bliskich, którzy wszyscy (oprócz garstki, która wyemigrowała jeszcze przed wojną) zginęli. To milczenie było dla niego jakimś sposobem na oswojenie traumy straszliwych doświadczeń. Córka po latach na łamach „Fałszerzy pieprzu” zaczęła przywracać z niebytu zapomnienia tych wszystkich członków rodziny, o których mogła zdobyć choćby strzępki informacji. Bardzo przydatne okazały się fotografie, które miała ta część rodziny, która szczęśliwie wyemigrowała wiele lat przed wojną. Zdjęcia, całkiem dobrze opisane, ukazywały ten świat sprzed wojny, spokojny i radosny. Autorka pieczołowicie odtwarza każdą najmniejszą informację, każde imię, pokrewieństwo, zawód. Jedzie do Radomia, skąd też pochodziła rodzina jej ojca. Tu już bardzo trudno przywrócić nazwiska, miejsca z archiwów miejskich, ale dociera do tych informacji o przodkach raczej ubogich, skromnych krawców, subiektów, z czasem przedsiębiorców. To bardzo szczegółowe wyciąganie każdego imienia, nazwiska, zawodu, informacji, może w pewnym momencie nawet nieco znużyć czytelnika, ale w tekście, będącym hołdem tym wszystkim, którzy rozsypali się dosłownie w proch, jest to niezbędne. Przywołani z niebytu odzyskali symbolicznie swoje miejsce w rodzinnej świadomości. To jest imperatyw dla ich potomków, niesłychanie ważny, tak naprawdę ważny dla wszystkich. Oprócz tego cierpliwego wyciągania z mroków niepamięci żydowskich członków rodziny, pisarka opisuję też jej polską część. Bardzo ciekawie wypada tu uświadomienie złożoności polskich tożsamości i wartości. Jak doszło do tego, że Polacy i Żydzi żyli ze sobą 800 lat, ale się tak do końca nie zżyli, bo było to życie równoległe? Czy obojętność może zabić? Jak to się stało, że w rodzinie pisarki „Myśmy (polska część) uratowali się wszyscy, oni wszyscy zginęli”. Dlaczego Żydzi ginęli w Polsce już po zakończeniu wojny? Czasami autorka idzie ze swoimi sugestiami za daleko, opisuje np. pamiętniki intelektualistów polskich z czasów II wojny, w których w ogóle nie pojawia się problem żydowski. Stawia to ich w złym świetle, ale bywa też krzywdzące. W 2023 roku nakład książki został wycofany w związku z ugodą zawartą między Wydawnictwem Czarnym i autorką, a Janem Jakubem Tatarkiewiczem, wnukiem Władysława Tatarkiewicza, a z kolejnych nakładów miały zostać usunięte niezgodne z prawdą sugestie autorki. „Fałszerze pieprzu” to piękna, mocno osobista kronika rodzinna, rzecz bardzo potrzebna, wywołująca żywą dyskusję, refleksje, z którymi możemy polemizować - krytyczne, niestereotypowe myślenie zawsze jest w cenie.

Maria Macała

Simona Kossak

18 grudnia 2024 odbyło się ostatnie w tym roku spotkanie DKK przy Wypożyczalni Głównej WiMBP w Zielonej Górze. To był piękny, przedświąteczny czas i taka też panowała gorąca atmosfera. Miłą niespodziankę sprawiła nam koleżanka, która obdarowała wszystkich pięknymi, zielonymi stroikami świątecznymi. Panie klubowiczki wsparły też zbiórkę słodyczy dla dzieci powodzian. Na to grudniowe spotkanie celowo została wybrana biografia autorstwa Anny Kamińskiej pt. „Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak”. Kamińska jest autorką kilku biografii i trzeba przyznać, że w także w tym przypadku dziennikarka stanęła na wysokości zadania. Jest tu bardzo dobrze wyważona proporcja między ścisłą faktografią (której natłok czasami może zmęczyć czytelnika), a piękną reporterską opowieścią o niesamowitej kobiecie. Na uwagę zasługuje też fakt, że Kamińska jest bardzo dyskretna w wykorzystywaniu wielu faktów z życia Simony, „z szacunku dla osób, które mogłyby na tym coś stracić” i z szacunku dla genialnej biolożki. Córka Wojciecha Kossaka nie miała szczęśliwego dzieciństwa, nie urodziła się synem, nie przedłużyła rodu, w opinii rodziców była beztalenciem, nie umiała malować. W tym jakże chłodnym emocjonalnie domu Simona tak bardzo pragnęła akceptacji, zwłaszcza matki, ale nigdy jej nie uzyskała. Rozwinęła jednak skrzydła po studiach biologicznych, kiedy opuściła Kraków i przeniosła się jako młodziutka pracowniczka naukowa do Białowieży. Tam mogła się oddać swojej pasji, miłości do zwierząt, które dały jej bardzo dobrą namiastkę uczuć, których nie zaznała we własnej rodzinie. Była znana jako bezkompromisowa obrończyni praw zwierząt i działaczka na rzecz ochrony unikalnego ekosystemu, jakim jest Puszcza Białowieska. Dziś jest całe grono osób i organizacji ekologicznych, podejmujących liczne działania w tym samym celu, ale pamiętajmy, że był to czas PRL-u i pierwsze lata po 1989, więc spokojnie można ją nazwać prekursorką tego ruchu. W uznaniu jej zasług w 2000 została uhonorowana Złotym Krzyżem Zasługi. Była jednak utalentowanym Kossakiem, prowadziła wiele lat fantastyczne pogawędki radiowe, popularyzujące przyrodę, zdobyła też uznanie i nagrody za artystyczne filmy dokumentalne z życia zwierząt. Miała piękne, spełnione życie jako naukowczyni, kobieta (całe życie spędziła z cenionym artystą fotografem), mieszkała na łonie natury (leśniczówka Dziedzinka) w otoczeniu zwierząt, które darzyła wielką miłością i czułością. Tylko nielicznym dane jest takie emocjonujące, piękne życie, aczkolwiek ze zbyt wczesnym (choroba nowotworowa) zakończeniem. Warto przeczytać jej biografię, bo to naprawdę doskonała lektura. Postać Simony Kossak doczekała się też filmu fabularnego, bardzo pięknego wizualnie (fantastycznie ukazana Puszcza Białowieska), z silnym wątkiem ekologicznym, pozostawiającym jednak pewien niedosyt (to tylko mały wycinek z jej życia), i, niestety, absmak, bo jak to w dzisiejszej kinematografii, było trochę mocnych scen erotycznych, więc dzieciom nie polecamy. Starszym owszem.

 

1734589229638

Żal

26 lutego odbyło się kolejne spotkanie DKK przy Wypożyczalni Głównej WiMBP w Zielonej Górze. Z radością przywitałyśmy kolejną, nową koleżankę, można już spokojnie powiedzieć, że przy naszym klubowym stole spotykają się teraz dosłownie trzy pokolenia. Taki skład gwarantuje ciekawe dyskusje, odmienny punkt widzenia, odniesienia wynikające z różnych życiowych doświadczeń.

Na ten zimowy wieczór przeczytałyśmy 2 książki: „Alicja.Bożena. Ja” Jerzego Żurka i „Odrzanię” Zbigniewa Rokity. Dyskusję zaczęłyśmy od tej ostatniej.

Jej autor, Zbigniew Rokita, to polski pisarz, reporter, dramaturg i dziennikarz, znany czytelnikom z ciekawego debiutu „Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium”, a przede wszystkim z reportażu pt.”Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku”, za który w 2021 roku otrzymał Nagrodę Literacką Nike, niejako podwójnie – decyzją jurorów i czytelników. Rzecz to arcyciekawa, polecam. Wróćmy jednak do naszej książki. „Odrzania. Podróż po ziemiach odzyskanych” (wydanie 2023) to swoisty włóczęgowski poemat reporterski o ziemiach przyłączonych do Polski po 1945 roku. Jak na reportaż mocno w nim wybrzmiewa subiektywna nuta, ale w tym przypadku to prawdziwa wartość dodana, chyba znak rozpoznawczy Rokity. Autor przedstawia czytelnikom pewien pomysł, konstrukt tzw. Odrzanii, czyli wszystkich ziem odzyskanych jako miejsca zdecydowanie odrębnego od Polski rdzennej. Zadaje szereg pytań, na które jest wiele odpowiedzi twierdzących. Tak, my Polacy, w pierwszym, drugim i trzecim pokoleniu żyjący w Odrzanii też odczuwamy jakąś różnicę między miejscem, które jest naszym domem, a resztą Polski. To, czego może, ale nie zawsze musi nam brakować, to poczucia ciągłości. Nie mamy tu grobów naszych dalszych rodzin, pradziadków, bo oni rozsypali się w pył i proch na zarośniętych zielskiem polskich cmentarzach na Kresach. Rokita genialnie pokazuje dzieje Ziem Odzyskanych po 1945, kiedy to na skutek straszliwego eksperymentu socjologicznego, czytaj uwarunkowań dziejowych, miliony ludzi zostało wyrwanych z korzeniami ze swojego odwiecznego dziedzictwa i wrzuconych w nieznane. Jak ci ludzie mogli traktować jak swoje miasta i wsie, gdzie kamienie wbrew propagandzie wcale nie mówiły po polsku. Gdzie poniemieckie mienie przypominało o wojnie, która tragicznie i boleśnie dotknęła prawie wszystkie polskie rodziny. Powszechny był strach, dosłownie o życie, bo zdziczenie moralne po wojnie spowodowało wzrost przestępczości, nie można się też dziwić, że przez wiele lat tzw. repatrianci nie chcieli na dobre zagospodarować ziem, na których przyszło im żyć, bo przecież bardzo długo po wojnie nie było uznania oficjalnie polskiej granicy zachodniej. Był więc strach, niepewność, obawa przed powrotem Niemców, niszczenie niemieckich cmentarzy i śladów niemieckości. Rokita świetnie opisuje te kolejne zmiany, jakie następowały w mentalności mieszkańców Odrzanii, po latach już nie patrzono wrogo na starych Niemców, którzy zaczęli przyjeżdżać, żeby jeszcze przed śmiercią zobaczyć swój kraj lat dziecinnych i młodości. Kolejne, drugie i trzecie pokolenie urodzone nie na Kresach, ale we Wrocławiu, Szczecinie, Zielonej Górze, jest już jak najbardziej u siebie, nie ma takiej „przesiedlonej tożsamości” jaki ich rodzice i dziadkowie. Czasami tylko żal, że nie ma tego miejsca, gdzie prochom przodków można zapalić świeczkę, a przecież „ojczyzna to ziemia i groby”? Trzecie, najmłodsze pokolenie nie ma zaś w ogóle jakiegoś problemu tożsamościowego i charakteryzuje się zdrowym podejściem do historii tych ziem, na których przyszło nam żyć. Ich dawna niemieckość to fakt niezaprzeczalny i trzeba tę część historii wyciągnąć z zapomnienia, przywrócić im właściwe miejsce i zaaprobować jako dziedzictwo Odrzanii. Na spotkaniu były osoby, które podzieliły się wspomnieniami z trudnych powojennych początków Zielonej Góry, fakty, o których pisał Zbigniew Rokita znalazły odzwierciedlenie w ich opowieściach. Ten reportaż nie pozostawił nikogo obojętnym. Gorąco polecam wszystkim, którzy chcieliby poznać i zrozumieć fenomen naszego „Dzikiego Zachodu”.

Po bardzo ciekawej, gorącej dyskusji miałyśmy jeszcze rzec słów kilka o drugiej książce pt. „Alicja. Bożena .Ja” Jerzego Żurka. Rzecz wypada raczej blado. Wspomnieniowa proza nie przypadła nam do gustu, pomimo różnych ciekawych faktów z życia PRL-u, bo sam autor opisujący swój burzliwy związek z artystką i malarką Alicją Wahl nie wzbudził raczej sympatii. Narcyz z bardzo dużym ego. Takich nie lubimy.

Maria Macała

 

1000001327

Uczucia ambiwalentne

27 listopada 2024 odbyło się kolejne spotkanie DKK przy Wypożyczalni Głównej WiMBP w Zielonej Górze. Na ten jesienny wieczór przeczytałyśmy dwie książki: reportaż Wojciecha Tochmana pt. „Historia na śmierć i życie” i biografię Antoniego Słonimskiego autorstwa Joanny Kuciel-Frydryszak pt. „Słonimski. Heretyk na ambonie”.

Tekst Wojciecha Tochmana wywołał bardzo gorącą dyskusję, bo też poruszał sprawę wyjątkowo trudną i drażliwą. Opisuje sprawę zabójstwa 22-letniej pracowniczki małej firmy przez trójkę maturzystów, dwóch chłopaków i dziewczynę. Chcieli zdobyć pieniądze na studniówkę, mord był szczególnie brutalny i jego opis w reportażu powoduje, że w pierwszym odruchu wiele z nas chciało z hukiem zamknąć książkę. Czytałyśmy jednak dalej, bo czasami rzeczy bywają inne niżby na początku się wydawało. Tak to wyglądało, młodociani mordercy byli winni, ale już sam proces, który odbywał się w atmosferze publicznej nagonki, medialnego linczu, a w przypadku dziewczyny także surowszego traktowania z racji płci, to już zupełnie inna historia. Wszyscy dostali karę dożywocia. Tochman, który w przypadku tej sprawy, nie jest po reportersku obiektywny i wcale się z tym nie kryje, jest zdecydowanie przeciwko karze dożywocia. Ona nie jest wcale bardziej humanitarna niż kara śmierci, bo nie daje nadziei na zakończenie, jest torturą. Śledzimy losy Moniki Osińskiej, która fizycznie nie zadała ciosu ofierze, ale w tym uczestniczyła i nie zapobiegła tej okrutnej śmierci. Monika zasłużyła na karę, reporter jej nie usprawiedliwia i nie wybiela i co do tego nikt nie ma wątpliwości. Stawia jednak pytanie o sens i cel kary dożywocia nastoletnich sprawców, o brak jakiejkolwiek logiki procesu resocjalizacyjnego. Opis życia Moniki w więzieniu jest druzgocący. Ta historia może zmienić nasz sposób myślenia o więźniach. Kobieta wyszła na warunkowe zwolnienie po 25 latach.

Na tym spotkaniu DKK miałyśmy też okazję wysłuchania niezwykłego listu. Od czasu do czasu w przestrzeni medialnej pojawiają się prośby o książki do więziennych bibliotek. Dwie koleżanki wysłały taką przesyłkę i otrzymały podziękowanie od osadzonego, który prowadzi w więzieniu czytelniczy klub. Opisał w nim jego działalność i podkreślił, jak ogromna rolę w ich zamkniętym świecie odgrywają książki. Do podziękowań dołączono też kilka całkiem dobrych, wzruszających wierszy i obrazek kwiatka, namalowanego akwarelami. Uczucia ambiwalentne?

Po tak gorącej dyskusji rozmowa o biografii Słonimskiego nie miała już takiej mocy. Aczkolwiek jest to rzecz bardzo dobra, rzetelnie napisana (dla niektórych osób była aż za bardzo przeładowana faktografią i objętościowo za wielka) i godna polecenia. Samo nazwisko – Joanna Kuciel-Frydryszak jest tu gwarancją jakości. Tym bardziej cieszy zdanie naszej nowej klubowej koleżanki, że książka bardzo jej się spodobała, bo dzięki niej poznała tak ciekawą postać, jak Antoni Słonimski i czasy, w którym przyszło mu żyć. I last but not least, że miała tę możliwość dzięki uczestnictwu w DKK.

 

1732889013522--kopia