Żal

26 lutego odbyło się kolejne spotkanie DKK przy Wypożyczalni Głównej WiMBP w Zielonej Górze. Z radością przywitałyśmy kolejną, nową koleżankę, można już spokojnie powiedzieć, że przy naszym klubowym stole spotykają się teraz dosłownie trzy pokolenia. Taki skład gwarantuje ciekawe dyskusje, odmienny punkt widzenia, odniesienia wynikające z różnych życiowych doświadczeń.

Na ten zimowy wieczór przeczytałyśmy 2 książki: „Alicja.Bożena. Ja” Jerzego Żurka i „Odrzanię” Zbigniewa Rokity. Dyskusję zaczęłyśmy od tej ostatniej.

Jej autor, Zbigniew Rokita, to polski pisarz, reporter, dramaturg i dziennikarz, znany czytelnikom z ciekawego debiutu „Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium”, a przede wszystkim z reportażu pt.”Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku”, za który w 2021 roku otrzymał Nagrodę Literacką Nike, niejako podwójnie – decyzją jurorów i czytelników. Rzecz to arcyciekawa, polecam. Wróćmy jednak do naszej książki. „Odrzania. Podróż po ziemiach odzyskanych” (wydanie 2023) to swoisty włóczęgowski poemat reporterski o ziemiach przyłączonych do Polski po 1945 roku. Jak na reportaż mocno w nim wybrzmiewa subiektywna nuta, ale w tym przypadku to prawdziwa wartość dodana, chyba znak rozpoznawczy Rokity. Autor przedstawia czytelnikom pewien pomysł, konstrukt tzw. Odrzanii, czyli wszystkich ziem odzyskanych jako miejsca zdecydowanie odrębnego od Polski rdzennej. Zadaje szereg pytań, na które jest wiele odpowiedzi twierdzących. Tak, my Polacy, w pierwszym, drugim i trzecim pokoleniu żyjący w Odrzanii też odczuwamy jakąś różnicę między miejscem, które jest naszym domem, a resztą Polski. To, czego może, ale nie zawsze musi nam brakować, to poczucia ciągłości. Nie mamy tu grobów naszych dalszych rodzin, pradziadków, bo oni rozsypali się w pył i proch na zarośniętych zielskiem polskich cmentarzach na Kresach. Rokita genialnie pokazuje dzieje Ziem Odzyskanych po 1945, kiedy to na skutek straszliwego eksperymentu socjologicznego, czytaj uwarunkowań dziejowych, miliony ludzi zostało wyrwanych z korzeniami ze swojego odwiecznego dziedzictwa i wrzuconych w nieznane. Jak ci ludzie mogli traktować jak swoje miasta i wsie, gdzie kamienie wbrew propagandzie wcale nie mówiły po polsku. Gdzie poniemieckie mienie przypominało o wojnie, która tragicznie i boleśnie dotknęła prawie wszystkie polskie rodziny. Powszechny był strach, dosłownie o życie, bo zdziczenie moralne po wojnie spowodowało wzrost przestępczości, nie można się też dziwić, że przez wiele lat tzw. repatrianci nie chcieli na dobre zagospodarować ziem, na których przyszło im żyć, bo przecież bardzo długo po wojnie nie było uznania oficjalnie polskiej granicy zachodniej. Był więc strach, niepewność, obawa przed powrotem Niemców, niszczenie niemieckich cmentarzy i śladów niemieckości. Rokita świetnie opisuje te kolejne zmiany, jakie następowały w mentalności mieszkańców Odrzanii, po latach już nie patrzono wrogo na starych Niemców, którzy zaczęli przyjeżdżać, żeby jeszcze przed śmiercią zobaczyć swój kraj lat dziecinnych i młodości. Kolejne, drugie i trzecie pokolenie urodzone nie na Kresach, ale we Wrocławiu, Szczecinie, Zielonej Górze, jest już jak najbardziej u siebie, nie ma takiej „przesiedlonej tożsamości” jaki ich rodzice i dziadkowie. Czasami tylko żal, że nie ma tego miejsca, gdzie prochom przodków można zapalić świeczkę, a przecież „ojczyzna to ziemia i groby”? Trzecie, najmłodsze pokolenie nie ma zaś w ogóle jakiegoś problemu tożsamościowego i charakteryzuje się zdrowym podejściem do historii tych ziem, na których przyszło nam żyć. Ich dawna niemieckość to fakt niezaprzeczalny i trzeba tę część historii wyciągnąć z zapomnienia, przywrócić im właściwe miejsce i zaaprobować jako dziedzictwo Odrzanii. Na spotkaniu były osoby, które podzieliły się wspomnieniami z trudnych powojennych początków Zielonej Góry, fakty, o których pisał Zbigniew Rokita znalazły odzwierciedlenie w ich opowieściach. Ten reportaż nie pozostawił nikogo obojętnym. Gorąco polecam wszystkim, którzy chcieliby poznać i zrozumieć fenomen naszego „Dzikiego Zachodu”.

Po bardzo ciekawej, gorącej dyskusji miałyśmy jeszcze rzec słów kilka o drugiej książce pt. „Alicja. Bożena .Ja” Jerzego Żurka. Rzecz wypada raczej blado. Wspomnieniowa proza nie przypadła nam do gustu, pomimo różnych ciekawych faktów z życia PRL-u, bo sam autor opisujący swój burzliwy związek z artystką i malarką Alicją Wahl nie wzbudził raczej sympatii. Narcyz z bardzo dużym ego. Takich nie lubimy.

Maria Macała

 

1000001327

Simona Kossak

18 grudnia 2024 odbyło się ostatnie w tym roku spotkanie DKK przy Wypożyczalni Głównej WiMBP w Zielonej Górze. To był piękny, przedświąteczny czas i taka też panowała gorąca atmosfera. Miłą niespodziankę sprawiła nam koleżanka, która obdarowała wszystkich pięknymi, zielonymi stroikami świątecznymi. Panie klubowiczki wsparły też zbiórkę słodyczy dla dzieci powodzian. Na to grudniowe spotkanie celowo została wybrana biografia autorstwa Anny Kamińskiej pt. „Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak”. Kamińska jest autorką kilku biografii i trzeba przyznać, że w także w tym przypadku dziennikarka stanęła na wysokości zadania. Jest tu bardzo dobrze wyważona proporcja między ścisłą faktografią (której natłok czasami może zmęczyć czytelnika), a piękną reporterską opowieścią o niesamowitej kobiecie. Na uwagę zasługuje też fakt, że Kamińska jest bardzo dyskretna w wykorzystywaniu wielu faktów z życia Simony, „z szacunku dla osób, które mogłyby na tym coś stracić” i z szacunku dla genialnej biolożki. Córka Wojciecha Kossaka nie miała szczęśliwego dzieciństwa, nie urodziła się synem, nie przedłużyła rodu, w opinii rodziców była beztalenciem, nie umiała malować. W tym jakże chłodnym emocjonalnie domu Simona tak bardzo pragnęła akceptacji, zwłaszcza matki, ale nigdy jej nie uzyskała. Rozwinęła jednak skrzydła po studiach biologicznych, kiedy opuściła Kraków i przeniosła się jako młodziutka pracowniczka naukowa do Białowieży. Tam mogła się oddać swojej pasji, miłości do zwierząt, które dały jej bardzo dobrą namiastkę uczuć, których nie zaznała we własnej rodzinie. Była znana jako bezkompromisowa obrończyni praw zwierząt i działaczka na rzecz ochrony unikalnego ekosystemu, jakim jest Puszcza Białowieska. Dziś jest całe grono osób i organizacji ekologicznych, podejmujących liczne działania w tym samym celu, ale pamiętajmy, że był to czas PRL-u i pierwsze lata po 1989, więc spokojnie można ją nazwać prekursorką tego ruchu. W uznaniu jej zasług w 2000 została uhonorowana Złotym Krzyżem Zasługi. Była jednak utalentowanym Kossakiem, prowadziła wiele lat fantastyczne pogawędki radiowe, popularyzujące przyrodę, zdobyła też uznanie i nagrody za artystyczne filmy dokumentalne z życia zwierząt. Miała piękne, spełnione życie jako naukowczyni, kobieta (całe życie spędziła z cenionym artystą fotografem), mieszkała na łonie natury (leśniczówka Dziedzinka) w otoczeniu zwierząt, które darzyła wielką miłością i czułością. Tylko nielicznym dane jest takie emocjonujące, piękne życie, aczkolwiek ze zbyt wczesnym (choroba nowotworowa) zakończeniem. Warto przeczytać jej biografię, bo to naprawdę doskonała lektura. Postać Simony Kossak doczekała się też filmu fabularnego, bardzo pięknego wizualnie (fantastycznie ukazana Puszcza Białowieska), z silnym wątkiem ekologicznym, pozostawiającym jednak pewien niedosyt (to tylko mały wycinek z jej życia), i, niestety, absmak, bo jak to w dzisiejszej kinematografii, było trochę mocnych scen erotycznych, więc dzieciom nie polecamy. Starszym owszem.

 

1734589229638

CICHA ODWAGA

24 października 2024 r. spotkanie naszego DKK przy Wypożyczalni Głównej w Zielonej Górze było poświęcone dwóm tytułom: „Doktórce od familoków” Magdaleny Majcher i „Demonowi Copperheadowi” Barbary Kingsolver.

Magdalena Majcher pisze powieści obyczajowe, historyczne, porusza też współczesne problemy takie jak przemoc domowa i seksualna, choroby, zaburzenia psychiczne, wykluczenie, prześladowania. W „Doktórce od familoków” przypomina zapomnianą, a jakże godną przywrócenia do zbiorowej pamięci, postać lekarki - pediatry Jolanty Wadowskiej-Król.

Pani doktor leczyła w latach siedemdziesiątych dzieci z Szopienic, jednej z dzielnic Katowic. Dzieci te od zawsze były jakieś słabsze, gorzej się uczyły, ba, było sporo upośledzeń, ale wszystko to od lat tłumaczono bardzo kiepskim stanem higieny, niedożywieniem, po prostu biedą. Prawda była jednak zupełnie inna, maluchy chorowały na ołowicę, chorobę, którą zafundowała im huta cynku i ołowiu. Lekarka, po odkryciu tego przerażającego faktu, stanęła przed niemałym dylematem. Jak pomóc dzieciom jednocześnie nie narażając się na zarzut ze strony władz sabotowania polskiej, socjalistycznej gospodarki? Pamiętajmy, że to czas głębokiego PRL-u. Kobieta jednak, z duszą na ramieniu, zdiagnozowała setki dzieci, a potem wysłała do sanatoriów, żeby choć trochę odetchnęły czystym powietrzem. Doprowadziła też do wysiedlenia najbardziej zagrożonych rodzin w zdrowsze okolice. Nie mogła jednak obronić doktoratu, z materiału badawczego zebranego od chorujących dzieci, bo prawda była niewygodna dla władz. Opowieść Magdaleny Majcher porusza wiele ważnych kwestii, pokazuje, jak zastraszano w czasach słusznie minionych, przejmujący jest dramat ludzi, dla których huta jest trucicielką, ale jednocześnie karmicielką i ich poczucie wykorzenienia, gdy muszą opuścić domy, w których mieszkali od pokoleń. Pojawiają się też pierwsze refleksje o zanieczyszczeniach środowiska, czyżby zalążek dzisiejszego myślenia ekologicznego?

Temat powieści bardzo ciekawy, ale warsztat pisarski nierówny. Mamy tu bowiem fabularyzowaną opowieść o losach fikcyjnej rodziny, skądinąd sprawnie napisanej i wciągającej, ale w pewnym momencie wkracza do tego część bardziej publicystyczna, reporterska i to zgrzyta. Tak czy inaczej warto jednak sięgnąć po ten tytuł, a nazwisko Jolanty Wadowskiej-Król „doktórki od familoków” wyciągnąć z mroku PRL-u.

Bardzo dobra literacko i czytelniczo była natomiast powieść Amerykanki, Barbary Kingsolver pt. „Demon Copperhead”, nagrodzona w 2023 roku Nagrodą Pulitzera.

Pisarka nawiązuje w niej wyraźnie do „Davida Copperfielda” Charlesa Dickensa, ale tworzy ją w zupełnie nowej, nowoczesnej odsłonie. Mamy tu opisane współczesne Stany Zjednoczone, nie te bogate, ale biedne, borykające się z ubóstwem, z ograniczonym dostępem do służby zdrowia, przemocą domową, nałogami, kryzysem opioidowym. Wszystko to poznajemy z perspektywy dziecka, a potem młodego człowieka, który miał to nieszczęście, że trafił na wiele lat w szpony zupełnie niewydolnego, wręcz patologicznego systemu opieki zastępczej. Pomimo wielu krzywd i nieszczęść, które go dotykają, nie traci godności i swoistego poczucia humoru, który sprawia, że lektura tej powieści mimo wszystko nie przytłacza, a jedynie pozwala szeroko otworzyć oczy na to, co dzieje się w USA. „Nie wszystko złoto, co się świeci”.

Maria Macała

 1732889013522--kopia

Uczucia ambiwalentne

27 listopada 2024 odbyło się kolejne spotkanie DKK przy Wypożyczalni Głównej WiMBP w Zielonej Górze. Na ten jesienny wieczór przeczytałyśmy dwie książki: reportaż Wojciecha Tochmana pt. „Historia na śmierć i życie” i biografię Antoniego Słonimskiego autorstwa Joanny Kuciel-Frydryszak pt. „Słonimski. Heretyk na ambonie”.

Tekst Wojciecha Tochmana wywołał bardzo gorącą dyskusję, bo też poruszał sprawę wyjątkowo trudną i drażliwą. Opisuje sprawę zabójstwa 22-letniej pracowniczki małej firmy przez trójkę maturzystów, dwóch chłopaków i dziewczynę. Chcieli zdobyć pieniądze na studniówkę, mord był szczególnie brutalny i jego opis w reportażu powoduje, że w pierwszym odruchu wiele z nas chciało z hukiem zamknąć książkę. Czytałyśmy jednak dalej, bo czasami rzeczy bywają inne niżby na początku się wydawało. Tak to wyglądało, młodociani mordercy byli winni, ale już sam proces, który odbywał się w atmosferze publicznej nagonki, medialnego linczu, a w przypadku dziewczyny także surowszego traktowania z racji płci, to już zupełnie inna historia. Wszyscy dostali karę dożywocia. Tochman, który w przypadku tej sprawy, nie jest po reportersku obiektywny i wcale się z tym nie kryje, jest zdecydowanie przeciwko karze dożywocia. Ona nie jest wcale bardziej humanitarna niż kara śmierci, bo nie daje nadziei na zakończenie, jest torturą. Śledzimy losy Moniki Osińskiej, która fizycznie nie zadała ciosu ofierze, ale w tym uczestniczyła i nie zapobiegła tej okrutnej śmierci. Monika zasłużyła na karę, reporter jej nie usprawiedliwia i nie wybiela i co do tego nikt nie ma wątpliwości. Stawia jednak pytanie o sens i cel kary dożywocia nastoletnich sprawców, o brak jakiejkolwiek logiki procesu resocjalizacyjnego. Opis życia Moniki w więzieniu jest druzgocący. Ta historia może zmienić nasz sposób myślenia o więźniach. Kobieta wyszła na warunkowe zwolnienie po 25 latach.

Na tym spotkaniu DKK miałyśmy też okazję wysłuchania niezwykłego listu. Od czasu do czasu w przestrzeni medialnej pojawiają się prośby o książki do więziennych bibliotek. Dwie koleżanki wysłały taką przesyłkę i otrzymały podziękowanie od osadzonego, który prowadzi w więzieniu czytelniczy klub. Opisał w nim jego działalność i podkreślił, jak ogromna rolę w ich zamkniętym świecie odgrywają książki. Do podziękowań dołączono też kilka całkiem dobrych, wzruszających wierszy i obrazek kwiatka, namalowanego akwarelami. Uczucia ambiwalentne?

Po tak gorącej dyskusji rozmowa o biografii Słonimskiego nie miała już takiej mocy. Aczkolwiek jest to rzecz bardzo dobra, rzetelnie napisana (dla niektórych osób była aż za bardzo przeładowana faktografią i objętościowo za wielka) i godna polecenia. Samo nazwisko – Joanna Kuciel-Frydryszak jest tu gwarancją jakości. Tym bardziej cieszy zdanie naszej nowej klubowej koleżanki, że książka bardzo jej się spodobała, bo dzięki niej poznała tak ciekawą postać, jak Antoni Słonimski i czasy, w którym przyszło mu żyć. I last but not least, że miała tę możliwość dzięki uczestnictwu w DKK.

 

1732889013522--kopia

MAREK HŁASKO

26 września 2024 r. odbyło się pierwsze, powakacyjne spotkanie naszego DKK przy Wypożyczalni Głównej WiMBP w Zielonej Górze. Tym razem chciałyśmy przypomnieć sobie, przybliżyć postać zapomnianego już trochę Marka Hłaski.

Minęło 90 lat od jego przedwczesnej śmierci i 2024 został, uchwałą Sejmu RP, ogłoszony Rokiem Marka Hłaski. W uzasadnieniu czytamy :”Marek Hłasko był pisarzem, który potrafił nasycić banalne motywy i tematy zaczerpnięte z potocznego życia głęboką treścią egzystencjalną, dzięki czemu jego twórczość ma wymowę uniwersalną. Swą bezkompromisową postawą, także wobec komunistycznej rzeczywistości, przyciągał do siebie pokolenia w różnych zakątkach świata. Jego książki były tłumaczone na niemal  wszystkie języki europejskie oraz na japoński, koreański i hebrajski.”

Na spotkaniu miałyśmy okazję zapoznać się z biografią pisarza, głównie na podstawie książki Radosława Młynarczyka pt. „Hłasko : proletariacki książę” (polecamy) i przyjrzałyśmy się opowiadaniom, które po latach zachowały świeżość, są ponadczasowe i aktualne. Wystarczy wspomnieć tu, że słynna „Pętla” ,genialnie zresztą zekranizowana jeszcze za życia Hłaski, współcześnie jest polecana przez terapeutów pracujących z osobami uzależnionymi jako doskonałe studium przypadku alkoholizmu. Nadal wzrusza choćby „Pierwszy krok w chmurach” , który ładnie wybrzmiał na naszym spotkaniu po prostu głośno przeczytany. Chyba za rzadko to robimy, teksty czytane na głos często zyskują nową jakość albo ją po prostu podkreślają.

We współczesnej „nadprodukcji” literatury pięknej, czasami trudno czytelnikom dokonać właściwego wyboru. Słychać narzekania, że jest mnóstwo książek, a trudno o rzeczy naprawdę ciekawe i dobre literacko. Może warto sięgać po twórczość sprzed lat, przypomnieć ją sobie albo poznać.

Pochylmy się więc nad postacią Marka Hłaski, niegdyś kultowo modny, dziś zapomniany, zasługuję na czytelniczy renesans.

Maria Macała

 

1729104906563